czwartek, 2 kwietnia 2015

?7? Sad princess

 Przeleżałam w łóżku połowę dnia, razem z dwoma litrami mleka kokosowego, małą flaszeczką wódki i paczką ulubionych fajek. W ciągu 5 godzin wypaliłam ich chyba z siedem. Kręciło mi się w głowie nie ubłagalnie. Sama nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nie odczuwałam głodu. Było mi niedobrze i w ogóle źle. Nie tak, jak powinno być, po tej bajecznej nocy z Sea. Problem ewidentnie tkwił we mnie. Nie mogłam cieszyć się, właśnie tym, co powinno sprawiać mi radość. Wolałam się dołować i płakać, zamknięta w ogromnym, pustym domu.
 18:26. Gdy humor minimalnie mi się poprawił, czapnęłam laptopa i opatulona kocem i śmierdząca dymem tytoniowym, postanowiłam czymś się zająć, a mogło to być cokolwiek. Nienawidziłam momentów załamania. Miałam jej częściej, niż myślałam. Naprawdę, nie potrafiłam zrozumieć, skomplikowanej budowy mojego umysłu, a raczej serca. Raczej już nigdy nie pojmę tych narządów.
 Po około 20 minutach postanowiłam się za siebie wziąć. Wstałam i podeszłam do lustra. Oczy miałam przemęczone, smutne i puste. Rozmazany makijaż pokrywał moje blade policzki. Usta wyschnięte i popękane. Nie miałam na nic ochoty. Wszystko mi zbrzydło, a tym bardziej własny widok. Zbrzydli mi moi rodzice, Kendall i Sea. Czułam się oszukana przez życie. Wiedziałam, że nikomu nie mogę tak naprawdę ufać. W sumie pomyślałam nawet, że fajnie byłoby pobawić się innymi, tak jak oni bawili się mną.
 Zaczęłam ogarniać włosy, potem sięgnęłam po mleczko do demakijażu i zmyłam całą tapetę. Rozebrałam się do majtek i wyjęłam z szafy szare rurki i niebieski, sprany crop top. Zarzuciłam na to cienką, sportową kurtkę i ubrałam białe adidasy. Pomalowałam się od nowa, mocniej niż wcześniej i rozczesałam szopę na głowie. Wykręciłam numer.
 -Halo? - Odezwał się trochę szorstki, ale damski głos. To była Abigail. Wiecznie imprezująca, szalona blondynka z mojej klasy. Nawet nieźle się dogadywałyśmy, ale nigdy nie chciałam zbytnio się wychylać z jakimikolwiek "wejściówkami".
 -Hej Abie, Bell z tej strony, przeszkadzam?
 -No co ty, chyba od trzech dni siedzę sama w domu. - Zdziwiło mnie to bardzo, bo zawsze sprawiała wrażenie osoby, która nie może pozwolić sobie na taką bezczynność, ale cóż, pewnie miała powód.
 -A chcesz coś dla odmiany dzisiaj porobić? Klub, domówka i te sprawy?
 -Jasne! Wszystkie koleżanki zrobiły mi się sztywne i żadna nie chce nigdzie wyjść od tygodnia, a z samymi chłopakami boję się chodzić. Dzisiaj bodajże o 21 coś się zaczyna, wpaść po ciebie? - mówiła tak szybko, że nie mogłam nadążyć. Zaczęłam się cicho śmiać i przytaknęłam.
 -Okej, to bądź za około godzinę. Ja w sumie już jestem gotowa do wyjścia.
 -Nie ma sprawy, mogę być nawet szybciej. Do zobaczenia. - Rozłączyłam się. Ponownie rzuciłam się na łóżko. Moje szczęście było nieopisane. W końcu zaczęłam robić śmiałe kroki w przód.
 Chwilę po tym jak popsikałam się perfumami, usłyszałam dzwonek do drzwi. Zgasiłam światła i zbiegłam na dół. 20:12. Przytuliłam się z Abiegail i posłałam jej uśmiech. Wyglądała na wyraźnie podjaraną. Dla niej, parę tygodni bez takiej rozrywki, musiało być prawdziwą udręką.
 -Ale wyglądasz, wow. Na pewno kogoś wyrwiesz. - Wyszczerzyła zęby. Sama była świetnie ubrana i uczesana, nawet lepiej ode mnie.
 -Dzięki, ale jakoś mi na tym nie zależy.
 -Haha, każda tak mówi. Zobaczysz. Spotkasz swojego księcia z bajki. - Spojrzała się na mnie przenikliwym wzrokiem i uśmiechając się, przegryzła wydatne wagi.
 -Daj spokój. Już jednego miałam i nie był mi pisany. Równie dobrze... - Przerwałam. Nie chciałam tego powiedzieć. Nie chciałam powiedzieć, że mogło go nie być. To nie byłoby okey, względem niego.
 -Cierpisz po rozstaniu z Kendallem? Zawsze miałaś go gdzieś, ale nie zdziwiłabym się jakby jednak się dla ciebie liczył. W końcu tak bardzo do siebie pasowaliście.
 -Nie pasowaliśmy wcale. Dwa zupełnie inne charaktery. W dodatku nasz związek to był jeden wielki żart. Wydaje ci się, że po czymś takim można cierpieć?
 -W sumie to tak. Nie jestem specjalistką od długotrwałych związków, ale myślę że coś w tym jest. Jakby cie nie kochał, to by ci nie powiedział prawdy.
 -Najzwyczajniej w świecie wzięło go poczucie winy. Zresztą, gdy mi to mówił, nawet nie ogarnął mnie smutek. Cieszyłam się, że to nie ja będę tą, która złamie serce drugiej stronie. Chociaż, zawsze miałam wątpliwości co do jego uczuć, względem mnie. Był strasznie ostrożny.
 -Bo się o ciebie troszczył.
 -Albo starał się, żeby tak to wyglądało.
 -Ehh, Bell... posłuchaj. Nie odpowiadaj za niego. Powiedział ci kiedykolwiek że cie nie kocha? - Musiałam się zastanowić. Cofnąć w czasie i podsumować, jego każde słowo. Przez chwilę zrobiło się cicho. Klub był niedaleko mojego osiedla, więc droga nie trwała długo. Abie chyba odpuściła, bo pomyślała, że chciałam na chwilę zostawić ten temat.
 Weszłyśmy do środka. We wnętrzu lokalu śmierdziało wszystkich czym się dało. Przed nami stała masa ludzi, którzy już wydawali się nie być w najlepszym stanie trzeźwości. Zapłaciłyśmy za wejście i podeszłyśmy do baru. Muzyka grała. Kawałek Rihanny Bitch Better Have My Money, podkreślał klit miejsca. Zamówiłyśmy sobie po drinku i udałyśmy się w stronę parkietu. Tańczyłyśmy przez chwilę z jakimiś widocznie, zjaranymi gostkami, ale szybko zrezygnowałyśmy ze względu na nasze bezpieczeństwo.
 Dochodziła 23:10. Byłyśmy nieco zjechane. Podeszli do nas dwaj chłopacy. Mieli mniej więcej około 19 lat i w przeciwieństwie do reszty towarzystwa, wyglądali na porządnych, ale i podejrzanych. Pierwszy z nich, to był Matt. Wysoki blondyn, od początku zapatrzony w moją koleżankę. Nic dziwnego że wpadła mu w oko. Natychmiast zaatakowała go swoją pozytywną energią, którą zwiększyła kolejną dawką kokainy i wódki. Obydwoje poszli tańczyć gdzieś pod ścianą, natomiast ja z drugim panem, wyszłam na zewnątrz, gdyż zrobiło mi się strasznie słabo.
 -Chcesz? - Wyciągnął w moją stronę paczkę z papierosami. Spojrzałam się na niego z niesmakiem i wysunęłam jednego peta. Wsadziłam go do ust i odpaliłam brokatową zapalniczkę. Zaciągnęłam się.
 -Jest ci niedobrze i jeszcze palisz? - Zaśmiał się.
 -Dzisiaj wypaliłam jakieś dwie paczki w ciągu kilku godzin.
 -Ja pierdole... dziewczyno co ty ze sobą robisz?
 -Sam palisz.
 -Tą paczkę mam od dwóch miesięcy. - Jakoś to do mnie nie przemawiało.
 -Chcesz wrócić do domu? Brałaś coś wcześniej?
 -A ty masz ochotę chyba pobawić się w troskliwego tatusia, daj spokój.
 -No twój zapewne do najbardziej troskliwych nie należy. - Wkurwiłam się. Podeszłam do niego i przywaliłam mu płaskiego z całej siły. Jego policzek zrobił się cały czerwony.
 -Przepraszam, masz racje. Pójdę już. - Popatrzyłam na niego jeszcze przez chwilę. Miał piwne, duże oczy. Dalej nie znałam jego imienia i jakaś część mnie chciała go o nie zapytać. Powstrzymałam się jednak. Strasznie go potraktowałam.
 -Nie masz za co, w sumie się spodziewałem że tak zareagujesz. Odprowadzić cię?
 -Jesteś bezczelny.
 -Wiem o tym. To jak? - Wyszczerzył się. Chciałam jeszcze raz go uderzyć.
 -A co z Abiegail? Chyba nie myślisz że zostawię ją z twoim napalonym kolegą.
 -Matt to porządny facet, w życiu nie wykorzystałby dziewczyny, tym bardziej w takim stanie. Pewnie też ją odprowadzi, albo wezwie jej taksówkę. - Nie mogłam mu zaufać, ale bardziej nie miałam siły ufać samej sobie.
 -A co jeśli kłamiesz? Nawet nie wiem jak masz na imię.
 -A czy imię jest ważne. Ja twojego też nie znam. I nie jest mi póki co zbyt potrzebne do szczęścia.
 -Ty...naprawę, jesteś bezczelny.
 -Ja tylko próbuję uratować smutną księżniczkę w potrzebie. - Ponownie się uśmiechnął. Nikt mnie chyba jeszcze tak nie irytował jak on. 

***



 Po kilku tygodniach w końcu jest. Zupełnie nie mogłam zabrać się za pisanie i przede wszystkim przez nadmiar nauki, nie miałam okazji ani czasu. Nie jestem z niego zadowolona, praktycznie co chwilę musiałam zmieniać pomysł i nie wiem czy w końcu wybrałam najlepsze rozwiązanie. Tak czy inaczej, oczekujcie następnych i komentujcie. Informuję również tych, którzy nie zauważyli, że dodałam nową stronę "postacie". W tym rozdziale pojawiło się parę nowych buziek, ale zdradzę że nie będę one kluczowe w opowiadaniu, więc pewnie nie dodam ich do spisu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz