sobota, 7 marca 2015

?4? happy town

 11:32. Miałam niecałą godzinę do wyjścia. Co prawda, Sea chciała spotkać się dużo szybciej i przyznała mi, że woli wczesne pory, ze względu na to, że powietrze nie jest jeszcze aż tak zatrute, jakby było około godziny 18. Z jakie powodu zdawałam sobie sprawę, że nie chodziło jej o spaliny czy fabryki, a o ludzi. Ubrałam się więc, w zwiewną, białą sukienkę w grafitowe paski z krótkim rękawkiem, a na nią nałożyłam dżinsową katanę. Pomalowałam się dość delikatnie i zeskrobałam resztki lakieru z paznokci, bo poprawianie ich, zajęłoby mi zbyt dużo czasu. Rozczesałam włosy i związałam je w dużego, niedbałego koka i wrzuciłam wszystkie niezbędne rzeczy do ekotorby. Pomadkę ochronną, portfel, książkę, szczotkę i przeciwsłoneczne ray-ban'y z szarymi oprawkami. Na nogach miałam niskie converse'y w kolorze spranego granatu, oczywiście rozwalone i trochę brudne.
 12:21. Byłam gotowa do wyjścia. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam Sea'e. Miała na sobie dżinsowe bermudy i zwykłą, jasno różową koszulkę. W ręku trzymała szarą bluzę i malutki plecak. 
 Zbiegłam na dół z prędkością światła, a po drodze zatrzymałam się jeszcze przy lustrze w przedpokoju, by się upewnić o wzorowości mojego wyglądu. Wyleciałam zza drzwi i podeszłam do niej. Moja pewność siebie natychmiastowo spadła.
 -Gdzie idziemy? -Spytała mnie z uśmiechem na twarzy.
 -Obydwie myślałyśmy wczoraj o mieście, chyba że masz ochotę iść gdzieś indziej. - Spojrzała się na mnie i otworzyła oczy trochę szerzej. Były lekko przeciągnięte czarną kredką i wymalowane białym, świecącym, a może i nawet brokatowym cieniem. Usta ozdobiła jedynie błyszczykiem, a policzki jasnym bronzerem.
 - Mam ochotę na... Watę cukrową. Chodźmy do wesołego miasteczka, to niedaleko miasta, nie? - Miała rację, chociaż jej propozycja przyprawiła mnie w osłupienie. Nie wyglądała na osobę, którą bawiłyby takie rzeczy. Ja, odkąd pamiętam, uwielbiałam wesołe miasteczko. To była tradycja, moja i taty, zanim jeszcze awansował na wyższe stanowisko i stracił czas, jaki mógłby wtedy mi poświęcić. 
 -Dobry pomysł, nie byłam tam chyba z 7 lat. - Pomyślałam że zapowiada się naprawdę dobry dzień. 
 -Ja byłam tylko raz. - Odparła Sea. Mimo że z początku jej głos zabrzmiał smutno, kąciki ust poszły w górę i ciepło się uśmiechała, opuszczając przy tym wzrok. Zapadła cisza. Słońce już o tej porze zaczęło świecić bardzo mocno. Zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam swoje okulary
 -Więc chodźmy. Za godzinę będę długie kolejki. - Moje słowa chyba podniosły ją na duchu. Widziała, że lubiła kiedy się w coś angażuję. Nie tylko ja. Już jako dziecko darzyła sympatią rówieśników, którzy byli otwarci i zawsze gotowi do działania. Podziwiała ich po cichu i zazwyczaj próbowała ich nadgonić. Była jednak różnica między tamtą, małą, nieporadną Sea'ą, a tą, która szła teraz obok mnie. W pewien sposób nie mogłam się pogodzić z tą zmianą, a może i nawet, to trochę bolało. Relacja, która teraz nas łączyła, była dość skomplikowana. Taka, nie do zaakceptowania. Sama jej dobrze nie rozumiałam i przez cały czas, nie wiedziałam co mam robić i jak się zachowywać. Raz chciałam od tego uciec, a raz pozostać już w takim stanie na zawsze. 
 -Bell? - Odezwała się do mnie tak nagle, że moje serce zaczęły bić mocniej. 
 -Ja? - To był właśnie taki moment. Moment, w którym nie wiedziałam co ze sobą począć i co zrobić żeby nie zranić jej i siebie. Bałam się każdego słowa, wypowiedzianego z jej ust. 
 -Kochałaś kiedyś kogoś? Tak naprawdę. Długo albo krótko? - To pytanie mnie zdziwiło. Zawsze byłam uczona, że kocha się na zawsze, jednak po wielu doświadczeniach zdałam sobie sprawę że to nie do końca prawda. Zwolniłyśmy trochę. 
 -Nie mam pojęcia. Miłość jest mi tak obca i daleka i chyba zawsze tak było. Czasami czuję się, jakbym nigdy już nie miała czegoś takiego doświadczyć. - Zatrzymała się i zaczęła znowu wlepiać we mnie swój wzrok. 
 -A to nie jest tak, że to ty, jesteś obca miłości? Może to ty od niej uciekasz, bo boisz się że ciebie nie zaakceptuje? Wyśmieje, zostawi, porzuci. Że i tak wszystko stracisz? - Kompletnie zaniemówiłam, ale ona zaczęła mówić dalej. - Bo ja właśnie się tak czuję. Może miłość udaje że istnieje, a jedynie pozostawia nam pożądanie?
 Sea była dla mnie zbyt inteligentna. Zbyt doświadczona przez życie, żebym mogła kiedykolwiek pomyśleć o niej, jak o kimś, z kim mogłabym spędzić życie. Jej ojciec odszedł od jej matki, rok przed ich przeprowadzką za granicę. Wiedziałam że wtedy cierpiała i że straciła wiele, ale nigdy nie miałam śmiałości by ją oto zapytać. Rozwód rodziców to dla dziecka przegrana. One wszystkie, udają tylko że wygrały nowe doświadczenie, że stają się dojrzalsze, a w głębi wiedzą, że tracą coś, co zagwarantowało ich istnienie - miłość dwojga ludzi. Rozpada się na kawałki i jedynie ten jej jeden, jedyny owoc jest po niej pozostałością. Śladem, dowodem na to że była. Moja mama kochała tatę, a tata ją. Ale od lat wydaje mi się, że obydwoje przestali kochać mnie. Chyba to było powodem, dla którego chciałam się zmienić, ale ich brak zainteresowania mną, tylko bardziej mnie dobijał. Oni wcale nie chcieli być "fajnymi" rodzicami, chcieli pozbyć się jednego problemu z głowy. Minęło wiele czasu, odkąd przestałam wierzyć w to, że każdy rodzic kocha swoje dziecko tak samo. Nikt nie jest taki sam. 
 -A co jeśli po prostu nie chciałabym nikogo pokochać? Jeśli kochałabym samą siebie? Miłość jest bardzo indywidualna. Jeśli chcesz kogoś pokochać, zrób to po prostu. Ja na razie... nie potrafię. Nie. Nie chcę. - Zawahałam się. Ona jednak znowu się uśmiechnęła. 
 -Jesteś kochana. - Po tych słowach podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję. Zrobiło mi się miło. Poczułam się doceniona i... no właśnie. Kochana. 
 Szłyśmy sobie spacerkiem, cały czas ze sobą rozmawiając. To była nasza pierwsza, luźna rozmowa od tamtej nocy. Śmiałyśmy się i nie poruszałyśmy żadnych poważnych, smutnych tematów. Zachowywałyśmy się, jakbyśmy były przyjaciółkami od lat. Chodziłyśmy po murkach i na okrągło się wygłupiałyśmy. Znalazłyśmy złoty środek na swobodę przy sobie. Zero spięcia. Przechodząc przez miasto, wstąpiłyśmy po bubble-tea. Okazało się że obydwie wolimy to z mlekiem, ale preferujemy zupełnie inny smak i rodzaj żelków. Sea je uwielbiała. 
 W końcu dotarłyśmy do bram naszego celu. Jak się okazało jednak, jedyne co mogłyśmy zrobić, to wpatrywać się w bramy za którymi widniała opuszczona polana, na której nie było nic, oprócz poprzewracanych, pociętych drzew. Wejście na dróżkę obklejone było żółtą taśmą a na furtce widniał wielki napis PRZENIESIONE. Stałyśmy tak więc chwilę w ciszy, nieco zawiedzione. Nie miała zielonego pojęcia gdzie mogli je przenieść i zupełnie nie mogłam zrozumieć, czemu nie upewniłam się po tych siedmiu latach, czy ono na pewno jeszcze w ogóle istnieje. To było niemądre. Chwila uniesienia. Podniecenia. Ona chyba zmienia wszystko. Popatrzyłam na Sea. To było dość melancholijne. Ten widok. Była nieco smutna, miała lekko przymrużone oczy, które prawie całkowicie zasłaniały gęste rzęsy. Jej włosy powiewał wiatr. Złapałam ją za rękę. Nie wiem co mi odbiło. Oczywiście, od razu po tym, straciłam pomysł na dalsze działania. Improwizowałam. 
 -Przepraszam. Mogłam się domyśleć że po tylu latach je usunęli. Jednak... chciałabym ci to wynagrodzić. Mogę? - Patrzyła się na mnie. Na całą zarumienioną i zawstydzoną Bell. 
 -Nie musisz. W wesołym miasteczku trzeba się bawić nie? Taki miałyśmy plan. Chodźmy po prostu gdzie indziej. Zresztą, ja się cały czas z tobą dobrze bawiłam. Dziękuję ci. - Znowu mnie objęła. Do oczu zaczęły napływać mi łzy. Ona też cicho szlochała. Zdawałam sobie sprawę, że z zupełnie innego powodu, niezbyt mi zresztą znanego. 
 Zawróciłyśmy i znowu spacerowałyśmy po mieście. Tym razem poszłyśmy trochę inną drogą. Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech, gdy zobaczyła wielkie stoisko z watą cukrową i to nie taką zwykłą watą. Można było kupić nawet tęczową. Skusiłyśmy się jednak na niebieską. W smaku niestety, nie okazały się tak dobre. Czuć było farbniki i przesadzoną ilość cukru. Mimo to było przyjemnie i byłyśmy zadowolone, że udało nam się ją kupić. Cieszyłam się, że w końcu Sea, była dzięki mnie szczęśliwa. Dało mi to tyle pozytywnej energii, co wypicie dwóch ulubionych energetyków i zapalenie jointa. Czyli nieopisane szczęście. 
 Niebo było już złociste, a godzina... zapomniałam telefonu. Cholera.



***


 

Nawet sama nie mogę zdać sobie sprawy z tego, jak bardzo musiałam wytężyć swój umysł żeby to napisać. Wyzwanie ogromne, ale widzę u siebie poprawę. Nieskromnie sobie przyznam, że jestem z tego rozdziału zadowolona. Jak do tej pory wyszedł mi chyba najlepiej. Trochę mi smutno jednak, że nikt nie komentuje. Nie wiem czego oczekujecie, co mam poprawić, co zmienić, a co wam najbardziej przypadło do gustu. Liczę więc na waszą aktywność. Każda uwaga/opinia, sprawi że na mojej buźce pojawi się szeroki uśmiech! Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz